Pasta Wiki
Advertisement
Pasta Wiki

Na wstępie chciałabym szczególnie zaznaczyć, że nie jest to jedynie moja pasta. Ta pasta była tworzona w dwójkę, prze ze mnie i Rozpruwczke . (Rzpruwaczka1). Mimo że pomysł, postać i jeden dialog był mój (domyślcie się który :3) Główny sens, wątki i postacie nadała Rozpruwaczka. i to jej zależą się wszystkie brawa (O ile pasta na nie zasłużyła.) To jest moja pierwsza opublikowana pasta a Rozpruwaczki (Jak się nie mylę) czwarta. W każdym razie, życzę miłego czytania :) - Thiannne

Wszystkie gazety pisały o samobójstwie. Wszystkie stacje w telewizji rozpowiadały o smutnym końcu nieszczęśliwej dziewczyny. Wszyscy się mylili.

Plik:Cemetery by satibalzane-d5950v5.jpg


Byłam jedynym świadkiem smutnego spektaklu, jaki rozegrał się tamtej zimnej nocy na cmentarzu. Nie powinnam go tak rozpamiętywać – przecież byłam świadkiem tylu ludzkich tragedii. A jednak. Może dlatego, że tak bardzo przypominał moją historię...  

Usłyszałam, jak ktoś otwiera bramy cmentarza. „Ale przecież już jest za późno”... przemknęło mi przez głowę.  

Ospale podniosłam się z ławki, i podążyłam w stronę wejścia do miasta umarłych. Gdy już dotarłam, zobaczyłam dwie osoby – chłopaka i dziewczynę. Oboje rumiani, ciepli i kolorowi... Zupełnie nie pasowali do otoczenia. A jednak moje gnijące ciało przeszły dreszcze. Już wiedziałam, że tylko jedna osoba opuści cmentarz tej nocy... 

Podeszłam bliżej, próbując zgadnąć, które z nich zginie. Wtedy mnie olśniło: nie dwie, a trzy osoby znajdowały się na cmentarzu. W ciele dziewczyny zaczynało się tlić malutkie światełko życia, oświetlające ponurą noc jak latarnia. Nagła fala wspomnień zalała mój umysł. Już wiedziałam, co się stanie tej nocy. Ja już znałam scenariusz. 

Tymczasem para przeszła ścieżką prowadzącą do opuszczonej części cmentarza. Podążyłam za nimi – ja, niemy świadek. W końcu doszli do starego, powykręcanego dębu. Przypatrzyłam mu się dokładniej. 

Mimo upływu lat, nadal stał – osamotniony, ponury, tak różny od drzew za ogrodzeniem. Nawet tej chłodnej nocy, kiedy wszystkie nagrobki opatulał biały puch, on jeden stał nagi, jakby dawne ślady gorącej krwi mogły stopić śnieg.  

- Nathaniel - rzekła dziewczyna – po co tu mnie przyprowadziłeś? Ten chłód nie jest zdrowy dla dziecka.  Mogłabym przysiąc, że na wzmiankę o dziecku Nathaniel drgnął. 


- Chciałbym ci coś oznajmić – powiedział, rzucając czujne spojrzenie na drzewo. Ono jednak stało niewzruszone, absolutnie nieczułe na to, co się za chwilę miało tutaj rozegrać. 

Podeszłam tuż do dziewczyny, pragnąc spojrzeć w jej oczy. Miała je ona piękne, zielone, a w nich nie można było dostrzec skazy grzechu. Natomiast chłopak... Gdzieś, głęboko w jego czarnych, zimnych tęczówkach, czaiła się nienawiść – zbyt dobrze jednak ukryta, aby dziewczyna ją dostrzegła.  Musieli poczuć moją obecność, gdyż dziewczyna zatkała sobie nos. 


- Mam dla ciebie niespodziankę, Haven - powiedział chłopak po dłuższej chwili milczenia. 

Zawiązał oczy dziewczyny czarną chustą, którą wyciągnął z kieszeni, i zaprowadził ją  na małą górkę przy drzewie.  Dokładnie pod gałęzią. Gdy Haven posłusznie stanęła na miejscu, on wyciągnął sznur... 

- Jako, że niedługo zostaniesz matką naszej córeczki, ofiarowuję ci, ten oto kobaltowy naszyjnik, żebyś już zawsze o nas pamiętała.- kontynuował Nathaniel zawiązując jej pętle na szyi.  Dziewczyna otworzyła oczy, szczęśliwa. Jednak jej radość nie trwała długo, kiedy sobie uświadomiła w jakiej jest sytuacji. 

-Nat! Nat, co się dzieje?!- krzyczała przerażona.  - Pozdrów Lilly- szepnął złowrogo chłopak, zgrabnym kopnięciem spychając ją ze wzniesienia.  Zawisła, starając się gorączkowo złapać powietrze. W końcu jednak znieruchomiała, jej twarz przybrała kolor purpury. Chłopak podszedł do niej, w jego zimnych oczach migotały iskierki zadowolenia.  

- Żegnaj, kochanie – powiedział i pocałował ciało w usta.  Patrzyłam, jak odszedł z cmentarza i podążył asfaltową ulicą. Powoli podeszłam do dębu. Smutne, martwe zwłoki kołysały się na nim, wyglądały, jakby nigdy nie były żywe. 

A przecież zaledwie przed godziną te zwłoki wesoło rozmawiały, śmiały się i ogrzewały malutką istotę, która w nich żyła. Dziecko. Postałam tam jeszcze chwilę – ja, niemy świadek, po czym wróciłam na swoją ławkę.  

Tydzień później odbył się pogrzeb. Ciężkie chmury zebrały się nad cmentarzem, jakby zostały utkane ze smutków przybyłych. I ja tam stałam, pośród tłumu. Widziałam rodziców Haven, jej matkę, łkającą  na ramieniu męża, brata – patrzącego z zaciśniętymi pięściami na grób. I Nathaniela. Stał z boku, ubrany w czarny, stonowany garnitur, bardziej na przyjęcie niż na pogrzeb. Widziałam, jak uśmiecha się ukradkiem, a czarne oczy błyszczą ze szczęścia.  

Ten uśmiech... Dobrze go pamiętałam. Dlatego wywołał we mnie tyle bólu  i żalu, a także złości. Czemu, ach czemu te historie są takie same? Czemu, pomimo dzielących je stuleć wszystko rozegrało tak samo, w tym samym miejscu i z tym samym zakończeniem? – zadawałam sobie te pytania, starając się znaleźć jakąkolwiek odpowiedź.  

W czasie, kiedy ja popadłam w zadumę, grabarze zdążyli już zakopać trumnę i wszyscy powoli się rozchodzili. Zostałam tylko ja – i milczące kamienne groby. Spojrzałam na kałużę pod moimi nogami. Zobaczyłam tam siebie – dziwną, gnijącą istotę, z której wciąż ciekła czarna krew, która wciąż miała na szyi sznur. Wtedy zrozumiałam, że może pierwszy akt przedstawienia już się zakończył, ale drugi dopiero się rozpoczyna...  

Pisząc ten dziennik patrzę na zwłoki Nathaniela Collinsa, i czuję, że jestem szczęśliwa. W tym wielkim przedstawieniu dano mi rolę Kobiety Cmentarnej i wiem, że dobrze ją odegrałam... 

Advertisement