Siedemnastoletnia Laura była tego dnia przepełniona niepokojem. Wracała do szkoły po rehabilitacji i szczerze mówiąc, miała powody, by się obawiać. Ostatnio ON wykończył jej siostrę, czterech znajomych, a już w szpitalu dopiero co poznanego bezrękiego chłopaka. Wiedziała, że samobójstwa wszystkich tych sześciu osób nie były kwestią przypadku, a Marcus jest zdolny do wszystkiego.
Gdy tylko weszła do klasy, wiedziała, że coś jest nie tak. Dziewczyny z ławki przed nią chichrały się, zasłaniając usta ręka, i co chwila spoglądając w jej stronę. Na przerwie w kiblu postanowiła to wyjaśnić.
- Ej wy! O co wam chodzi?- odezwała się zaczepnie.
- Ale o czym ty mówisz?- jedna z dziewczyn, Maja, uśmiechnęła się pogardliwie.
- O te śmichy-chichy pod moim adresem!
Najodważniejsza i jednocześnie przywódczyni całej paczki- Sylwia- postąpiła krok naprzód.
- Weź już przestań, idiotko, OK? My nie mamy w zwyczaju gadać z niedorozwiniętymi dziećmi...
Tego Laura nie mogła im puścić płazem. Rzuciła się na nie w pierwszym odruchu. One tylko na to czekały. Maja chwyciła ją za kaptur od bluzy i rzuciła o ścianę, na twarde kafelki. Na czoło Laury wystąpiła krew. Sylwia zadała jej cios w twarz. Laura kopnęła ją ze złością, w rewanżu Pola uderzyła ją ponownie w głowę. Powalenie jej na ziemię było już łatwizną. Dręczycielki zadowoliły się jeszcze kilkoma kopniakami, a potem Sylwia pochyliła się nad nią i okaleczyła jej policzki za pomocą żyletki. Laura wyrywała się, ale była mocno przytrzymywana przez Maję i Polę.
Gdy wyszły, znów chichocząc i plotkując, Laura uniosła się na rękach i głośno zaszlochała. Nie z powodu ataku tych suk, tylko dlatego, że wiedziała, iż znajduje się w jego mocy i jest teraz jego celem.
Nie myliła się.
W ciągu kilku dni życie Laury zaczęło zamieniać się w koszmar. Mobbing ze strony paczki Sylwii pociągnął za sobą prześladowców. Teraz już więcej dziewczyn znęcało się nad Laurą, i było to coraz bardziej natarczywe. Nauczyciele oczywiście „niczego nie widzieli”. W nocy dręczyły ją koszmary, przez co chodziła do szkoły niewyspana, gdzie, swoją drogą, nałapała niestety kilka jedynek.
Sytuacja w domu była napięta. Na Skypie zalewały ją hejty. W piątkowe popołudnie siedziała jak zwykle przy kompie, pogrążona w depresyjnych rozmyślaniach. Wiedziała co prawda, że to wszystko sprawka Marcusa the Suicide, jednak bez dostatecznej ilości snu nie potrafiła racjonalnie rozumować. Nie mając nic innego do roboty, skutecznie wbita w ponury nastrój, zeszła do salonu.
Telewizor był włączony; postać na kanapie była odwrócona do niego tyłem i przykryta kocem. Laura przewróciła oczami. Matka znów ma fazę.
- Mamo... co się znowu stało?- spytała.
Jej matka uniosła głowę, z trupimi, zapuchniętymi od płaczu oczami, i śmiertelnie posępną miną.
- Ten świat jest do bani. Ale i tak wszyscy umrzemy- odezwała się grobowym głosem.
Laura zawsze puszczała mimo uszu słowa, które jej matka wypowiadała będąc w stanie depresji, ale teraz coś jej wpadło do głowy. Podeszła do szafki, w której jej rodzicielka trzymała antydepresanty. Wyjęła jedno z białych opakowań, na którym widniało: Jedna tabletka raz dziennie. Hmmm... a gdyby tak połknąć wszystkie naraz? Ale tutaj nie może popełnić samobójstwa. Najlepszy będzie las. Ta opcja wydała jej się najwłaściwsza, sama nie wiedziała czemu.
- Mamo, wychodzę i biorę samochód!
Wrzuciła opakowanie tabletek do kieszeni kurtki i wyruszyła.
Po trzydziestu minutach dotarła do lasu. Ostrożnie jechała główną dróżką. Nagle samochód wpadł w poślizg! Usiłując odzyskać panowanie nad kierownicą, wystraszyła się nie na żarty. Poznany w szpitalu chłopak biorący udział w wypadku z udziałem samochodu stracił rękę, a kto wie, jaką Marcus będzie miał fantazję w stosunku do niej! Uderzyła w jakieś drzewo. Zaczęła ciężko oddychać... coś kazało jej wyjść z auta i się rozejrzeć. Coś na ziemi jaśniało wśród mroku.
Przyświeciła latarką. To, co zobaczyła, przeraziło ją. Ujrzała pięć wypatroszonych dzikich kaczek, z wydłubanymi oczami, pozbawione piór, języków i skrzydeł; ich wnętrzności ułożono w jakieś litery. Litery te układały się w zdanie: Zabawmy się ;)
Laura chciała znaleźć się jak najdalej od tego miejsca... teraz śmierć stała się realna. Miała zamiar jechać z powrotem do domu, ale drogę do samochodu zagrodziła jej wysoka postać. Był to klaun. Bardzo złowieszczy klaun. Był monochromatycznym chudym chłopakiem o długich kończynach. Patrzył na nią z paskudnym uśmiechem. W swych kościstych palcach trzymał kluczyk... Laura puściła się pędem między drzewami, za sobą słyszała śmiech... Roześmiany Jack wyciągnął swoje ręce. Klaun przyciągnął ją do siebie. Spojrzał jej w oczy. Ostatnim zdaniem, które usłyszała przed utratą przytomności, było:
- Potrzebuję twojej pomocy.
Ocknęła się w nieznanym miejscu. Było tu bardzo duszno. Obok siedział Roześmiany Jack. Przeszedł ją dreszcz na myśl o tym, jak ten sadysta traktował swoje ofiary...
- Słuchaj- odezwał się.- Od razu powiem, o co mi chodzi. Wszystko kręci się wokół jednego gościa. Czy imię Marcus the Suicide coś ci mówi?
Skinęła głową.
- Ten facet rzuca mi kłody pod nogi. Robi konkurencję.
- Konkurencję?
- No, zabiera mi ofiary. Jeżeli jakieś dziecko nie popełniłoby samobójstwa, ja mógłbym je zabić. I tak by nie żyło, ale poszłoby na moje konto. Żaden z moich rywali nie jest tak skuteczny i tak upierdliwy jak Marcus. Nawet Jeff nie jest.
- I czego ode mnie oczekujesz?
- Marcus doprowadził do śmierci sześciu znanych ci osób. O ile mi wiadomo, do ciebie też się ostatnio dobiera. Masz doświadczenie. Znasz jego metody działania. A ja mam moc. Razem go pokonamy.
- To duch, jego się nie da pokonać.
- Aktualnie jest nie duchem. Jest zbudowany z tego samego, co ja- z energii kosmicznej. Wchodzisz w to?
Laura, choćby ze strachu, zgodziła się.
Jack wiedział, gdzie znajduje się kryjówka Marcusa. Trzeba było jednak do niej dotrzeć, a psychopatyczny samobójca strzegł jej bardzo gorliwie. Dysponował mocami i mógł zmieniać bieg wydarzeń. Laura znała już jego sztuczki. Dzięki niej razem z Jackiem uniknęli wszystkich jego pułapek i wreszcie dotarli do jego siedziby.
Na wzgórzu stał wysoki jasnowłosy chłopak. Był przystojny i mógłby roztaczać wokół siebie przyjemną aurę, gdyby nie... gdyby nie jego oczy. Były przepełnione żądzą. Jakby płonęły od gorączki. Wszystkim robiło się nieswojo, gdy na niego patrzyli. Ubrany był normalnie i można by go wziąć za zwyczajnego nastolatka, gdyby nie ten wzrok i odwrócone pentagramy, które wyrył sobie na spodach dłoni.
- Wreszcie się spotykamy- zawołał Roześmiany Jack z uśmiechem- dzisiaj cię wykończę, leszczu.
- Czyżby?- odparł Marcus wkurzającym głosem, on chyba uwielbiał mieszać ludziom w emocjach, bo jego ton bolał niemal jak uderzenie.- Szczerze w to wątpię. To ja kieruję całym złem tego świata. Zająłem miejsce szatana- ciągnął, wpatrując się w nich tym swoim chorym wzrokiem, nie byli pewni, czy mówi poważnie, czy tylko żartuje.
Nagle Jack zgiął się i stęknął z bólu.
- Oto krótki popis moich umiejętności- powiedział znów Marcus the Suicide.
Teraz klaun chwycił się za serce i z wrzaskiem osunął się na kolana. Miał jednak jeszcze dosyć siły, by chwycić przeciwnika swoimi mackami.
- Wypatroszę cię jak świnię...- wysyczał.
Roześmiany Jack przyciągnął go do siebie z zamiarem uśmiercenia; gdy Marcus był już bardzo blisko jego twarzy, Jack nagle zdrętwiał. Samobójca uderzył go z całej siły w twarz i zgrabnie wywinął się z uścisku. Jack jednak nie stracił refleksu i zadał mu cios, tak że Marcus odbił się od drzewa. Rzeź trwała jeszcze kilkanaście minut. Raz wygrywał Marcus, raz Jack. Żaden nie dawał za wygraną. W pewnym momencie klaun wyjął z kieszeni zapalniczkę i rzucił ją w stronę Marcusa, który nie zdążył się uchylić.
- Skoro taki z ciebie szatan, to pal się jak w piekle!- zarechotał Jack triumfalnie.
Oczy płonącego Marcusa zwęziły się... wykrzyczał jakąś szatańską klątwę... Jack zaczął rozglądać się zaniepokojony, później z hukiem i wrzaskiem, od którego zerwały się ptaki z drzew, rozerwał się na kawałki. Laura spojrzała na pustą polanę. Obydwaj byli nieżywi... lub przynajmniej znikli na dłuższy czas, by potem zaatakować znowu...
Laura nie posiadała się ze szczęścia. Przeżyła spotkanie z dwoma najgroźniejszymi mordercami! Wyszła z tego cało i znów odzyskała wiarę w sens życia! Rozanielona ruszyła w kierunku domu. Tak, to prawda- ani Marcus nie doprowadził do jej śmierci, ani Jack nie pozbawił jej życia. Uczynił to za to pewien chłopak z krwawym uśmiechem, który kilka kroków przed drzwiami chwycił ją za szyję i podcinając jej gardło, wyszeptał: „Idź spać”.
Autorka:
Marta the WriterDyskusja[Wkład]